"Blisko, ale daleko – czyli sztuka (nie)bycia razem"
- ksiazkowepasje
- 19 lip
- 2 minut(y) czytania
Podobno nigdy wcześniej nie byliśmy ze sobą tak bardzo w kontakcie. Klik – wiadomość wysłana. Dwa kliknięcia – reakcja na post.
Serc, lajków i „Jak się masz?” więcej niż w całej epoce listów i telegramów razem wziętych. A jednak, jakbyśmy rozmawiali coraz mniej.
Zamieniliśmy rozmowy przy kawie na konwersacje emoji. Zamiast spojrzenia – ekran. Zamiast głosu – powiadomienie. I choć teoretycznie jesteśmy dostępni 24/7, coraz częściej mamy wrażenie, że nikt naprawdę nas nie słucha.
Kiedyś spotkanie było rytuałem – umawianie się, czekanie, niecierpliwe szukanie wzrokiem znajomej twarzy na przystanku czy w kawiarni. Dziś wszystko można „odwołać” jednym suchym: „Sorka, nie dam rady, coś mi wypadło”. Coraz częściej relacje rozciągają się jak guma do żucia – pozornie trwają, ale nie mają już smaku. Albo pękają nagle – zniknięciem z komunikatora, bez słowa, jakby nic nigdy nie było.
Nie chodzi o technologię – ona tylko podkreśla to, co już i tak w nas było. - brak czasu, cierpliwości, odwagi. Bo prawdziwa bliskość wymaga wysiłku. Trzeba się zaangażować, zaryzykować niezręczność, przełknąć milczenie, gdy słowa nie przychodzą. A my tak bardzo się spieszymy, że nawet relacje chcemy mieć „na wynos” – szybko, bez zobowiązań, gotowe do kliknięcia „anuluj”.
A przecież każdy z nas tęskni za drugim człowiekiem. Nawet jeśli nie przyznamy się do tego głośno. Przecież za tymi wszystkimi selfie, stories i statusami „zajęty” kryje się jedno i to samo pytanie: „Czy mnie widzisz? Czy jestem dla ciebie ważny?”
Może więc czasem warto wyłączyć dźwięki, odłożyć telefon, popatrzeć komuś w oczy i zapytać: „Jak naprawdę się masz?” I zostać. W ciszy, w niewygodzie, w prawdziwej obecności. Bo technologia nie zastąpi nam drugiego człowieka. A relacje nie dzieją się same – trzeba je pielęgnować, nawet gdy nie zawsze kwitną jak w Instagramowych kadrach.



Komentarze