"Gdy cisza leczy - o sztuce powrotu do siebie"
- ksiazkowepasje
- 19 lip
- 3 minut(y) czytania
Cisza po toksycznym związku nie jest
pustką. Nie jest brakiem. Jest początkiem.
Cisza po toksycznym związku nie jest pustką. Nie jest brakiem. Jest początkiem.
Nie rozbrzmiewa głośnym: „Hurra, nareszcie wolność!”. Nie przypomina filmowej sceny, gdzie bohaterka zrzuca pierścionek do morza i z radości tańczy na plaży.
Jest raczej cicha jak deszcz nad ranem. I ciężka niczym upalne popołudnie – jakby trzeba było nauczyć się oddychać na nowo. Ale w tej ciszy pierwszy raz od bardzo dawna słychać coś ważnego: siebie.
Bo prawda jest taka, że w toksycznym związku tracisz siebie po kawałku. A co gorsza – nawet tego nie zauważasz. Zaczyna się niewinnie. On nie lubi twojej przyjaciółki. „Ona ma na ciebie zły wpływ.”, mówi. Przestajesz się z nią spotykać. Mówi, że wyglądasz lepiej bez makijażu – więc rezygnujesz z niego, żeby nie drażnić. Sugeruje, że twoja praca to fanaberia – więc w pewnym momencie rzucasz etat, bo przecież: „Nie potrzebuję tego stresu”. Kiedy pracujesz z nim i każdego dnia raczona jesteś komentarzami: "Za mało zrobiłaś", "Skoro ja mogę więcej, to ty też", zaczynasz wymagać od siebie więcej, niż ty i twoje ciało jesteście w stanie znieść. A potem liczysz na poklaska, ale on nigdy nie przychodzi, bo im więcej robisz, im bardziej się starasz, tym więcej krytyki na twój temat.
I zanim się obejrzysz, budzisz się któregoś dnia i nie wiesz, kim jesteś. Patrzysz w lustro i widzisz kogoś, kto cały czas przeprasza i żałuje, że jest tym, kim jest. Kogoś, kto analizuje każde słowo, zanim je wypowie. Kogoś, kto chodzi na palcach nie tylko po mieszkaniu, ale po całym swoim życiu.
Z zewnątrz wszystko może wyglądać normalnie. Znajomi mówią: „Ale on przecież cię kocha”, „Macie takie piękne zdjęcia razem”. A ty się uśmiechasz i potakujesz, ale w środku jesteś coraz bardziej nieobecna. Coraz mniejsza. Bo wiesz, że miłość nie powinna boleć – a jednak boli.
I wtedy przychodzi moment, który wszystko zmienia. Czasem to jedno zdanie, które nie brzmi jak troska, ale jak groźba. Czasem to przebłysk siebie – starego zdjęcia, wspomnienia, snu przypominającego, że kiedyś byłaś inna. Prawdziwa. Odważna. Radosna.
I wtedy pojawia się decyzja – nie zawsze świadoma, nie zawsze od razu skuteczna – ale prawdziwa: „Muszę odejść.”
Ucieczka z toksycznego związku to nie koniec historii. To dopiero początek.
Bo dopiero wtedy zaczynasz naprawdę mierzyć się z ranami. Z pytaniami: „Dlaczego tak długo wytrzymałam?”, „Jak mogłam pozwolić na to wszystko?”, „Co jest ze mną nie tak?”.
A przecież to nie ty byłaś problemem. To, że ktoś nie potrafił kochać bez kontroli, bez manipulacji, bez przemocy (choćby tej emocjonalnej), to nie twoja wina. Ale zrozumienie tego wymaga czasu.
Na początku może być pusto. Telefon milczy. Wieczory ciągną się jak nieskończone nici. Masz wrażenie, że straciłaś nie tylko partnera, ale też całą rzeczywistość, którą wokół niego zbudowałaś. Nie wiesz, czy możesz wyjść z domu, bo nie ma obok ciebie nikogo, kto wyraziłby na to zgodę lub zabronił. Nie wiesz, jak masz się zachowywać i co robić. Czy masz prawo mieć na coś ochotę? Czy to okay, że masz kilka dni wolnego ni nie zarabiasz właśnie pieniędzy? Czy masz prawo cieszyć się z mini wakacji? Czy powinnaś jeść, kiedy masz ochotę i całymi dniami albo spać albo oglądać ulubione filmy, albo czytać książki? Na początku wątpliwości z każdego podejmowanego kroku, z każdej decyzji nie opuszczają cię, dręczą, męczą, wciąż o sobie przypominają.
Ale powoli ta pustka przestaje być straszna. Zaczyna być przestrzenią. TWOJĄ.
Nikt nie krzyczy, nie poprawia, nie sprawdza twojego telefonu. Możesz zasnąć spokojnie. I obudzić się bez lęku.
Zaczynasz robić rzeczy, które kiedyś kochałaś, ale z których zrezygnowałaś.
Piszesz. Gotujesz. Wychodzisz na spacer bez tłumaczenia się. I nagle, niespodziewanie, śmiejesz się szczerze – pierwszy raz od miesięcy. Pojawia się wzruszenie – nie dlatego, że ktoś cię zranił, ale dlatego, że siebie odzyskujesz.
Odnajdywanie siebie po toksycznym związku nie jest liniowe. Są dni, kiedy jesteś silna jak skała, i takie, kiedy znów czujesz się jak pył. To normalne. Leczenie duszy to proces. Ale z czasem uczysz się, że nie musisz zasługiwać na miłość. Że nie musisz się zmniejszać, wyginać, znikać, żeby być akceptowaną. Że twoje „nie” jest pełnoprawnym zdaniem. I że bliskość, która wymaga zaprzeczania sobie, nie jest bliskością – to pułapka.
Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że uczysz się kochać siebie. Nie jako slogan, nie jako instagramowy cytat, ale naprawdę. Dajesz sobie czułość, cierpliwość i zrozumienie, których tak długo ci brakowało. I kiedy zbudujesz z tych drobnych cegieł nową siebie, nikomu nie pozwolisz już tego zburzyć.
Bo miłość zaczyna się od Ciebie. Prawdziwa. Dojrzała. Zdrowa.
I kiedyś – może nie dziś, może nie jutro – znów ktoś stanie obok. Nie przed tobą. Nie nad tobą. Obok. A ty nie będziesz już szukać w jego oczach potwierdzenia własnej wartości. Bo będziesz ją znała. Bo już siebie nie zgubisz.



Komentarze