“Kamienne Lauzerte”
- ksiazkowepasje
- 8 cze
- 3 minut(y) czytania
Część pierwsza
Wiosenne słońce rozlewało złote światło nad dachami Lauzerte, cichego średniowiecznego m
iasteczka położonego na wzgórzu w sercu Gaskonii. Marysia, trzydziestoletnia Polka z Białegostoku, właśnie zakończyła długi związek i postanowiła wyruszyć w samotną podróż. Pragnęła spokoju, ciszy i może… odpowiedzi.
Zatrzymała się w małym pensjonacie prowadzonym przez starsze francuskie małżeństwo. Każdego ranka siadała na placu des Cornières z filiżanką kawy, obserwując mieszkańców i chłonąc atmosferę miasta. To właśnie tam, pewnego ranka, zauważyła mężczyznę szkicującego fontannę. Był skupiony, jego dłonie poruszały się z precyzją i pasją.
Następnego dnia znów go zobaczyła – tym razem w galerii na rogu, gdzie jego prace wisiały na ścianach jak ciche opowieści o mieście. Nazywał się Luc. Mieszkał w Lauzerte od dziecka, malował od zawsze i nigdy, nawet na kilka miesięcy nigdy nie opuścił tego miejsca. Marysia zapytała go o jego ulubione zakątki miasta. Pewnego dnia zaprosił ją na spacer. Pokazał stare schody prowadzące do ruin dawnego klasztoru, pola lawendy ukryte za wysokim wzgórzem, i małą księgarnię pachnącą starym papierem.
Spacer zamienił się w rozmowę, rozmowa w kolację, a kolacja w coś więcej.
Miłość, która się zrodziła, była cicha, dojrzała, niespieszna – jak samo Lauzerte. Maria została tam dłużej, niż planowała. I z każdym dniem coraz bardziej czuła, że znalazła nie tylko spokój, ale i siebie i kogoś, kto ją zauważa.
Część druga
Dni płynęły powoli, jakby czas w Lauzerte nie miał znaczenia. Marysia coraz częściej malowała z Luciem. Choć nigdy wcześniej nie trzymała pędzla w ręku, z jego pomocą odkryła w sobie sztukę patrzenia na świat, której nigdy wcześniej nie znała. On z kolei słuchał jej historii z Białegostoku o życiu pełnym pośpiechu, o samotności w tłumie, o marzeniach zagubionych gdzieś między kolejnymi spotkaniami i obowiązkami.
Wieczorami siadywali razem przy lampce czerwonego wina, pod migoczącymi lampkami zawieszonymi na tarasie pensjonatu. Czasem mówili dużo, innym razem milczeli. W ciszy panującej wtedy między nimi było coś pięknego, spokojnego, intymnego. Niekiedy Luc czytał jej wiersze Rilkego i Apollinaire’a, a ona tłumaczyła mu fragmenty Szymborskiej i Herberta. Bariera języka znikała, bo oni przecież rozumieli się już bez słów.
Pewnego dnia, gdy szli wśród pól słoneczników rozciągających się po horyzont, Luc zatrzymał się i powiedział cicho:
– Nie wiem dlaczego los przywiódł cię tutaj, ale odkąd jesteś, mój świat przestała spowijać ciemność. Tak jakbyś przywiozła ze sobą światło i nie kończące się, ciepłe lato.
Maria nie odpowiedziała od razu. Serce zabiło jej szybciej. Aby opanować jego drżenie wpatrywała się w niebo o odcieniu czystego, niemal nierealnego błękitu.
– Może po prostu musiałam się zgubić, żeby przyjechać tutaj i odnaleźć siebie na nowo. I znaleźć ciebie– szepnęła po dłuższej chwili nieśmiało.
Część trzecia - Decyzja
Jesień powoli zbliżała się do Lauzerte. Wino otrzymało pełniejszy smak, a poranki zaczęły przynosiły chłód. Maria miała już kupiony bilet powrotny do Polski. Koniec jej wspaniałej podróży nieuchronnie dobiegała końca. W Białymstoku zostawiła swoje życie: mieszkanie, pracę, rodzinę. Tęskniła za tym, ale w sercu czuła coś, czego nie dało się zignorować – spokój, czułość i coś, co zaczynało przypominać miłość.
Ostatniego wieczoru przed planowanym wyjazdem siedzieli razem na wzgórzu, patrząc na zachód słońca.
– Nie chcę, żebyś jechała – powiedział Luc głosem pełnym lęku i nadziei.
– A ja nie wiem, jak wrócić do tamtego życia, po tym co tutaj znalazłam.
Zapadła cisza. Potem nastąpił pocałunek, którego następstwem była niewypowiedziana na głos decyzja, którą oboje poczuli.




Komentarze