top of page

“Kamienne Lauzerte”

Część pierwsza


Wiosenne słońce rozlewało złote światło nad dachami Lauzerte, cichego średniowiecznego m

iasteczka położonego na wzgórzu w sercu Gaskonii. Marysia, trzydziestoletnia Polka z Białegostoku, właśnie zakończyła długi związek i postanowiła wyruszyć w samotną podróż. Pragnęła spokoju, ciszy i może… odpowiedzi.

Zatrzymała się w małym pensjonacie prowadzonym przez starsze francuskie małżeństwo. Każdego ranka siadała na placu des Cornières z filiżanką kawy, obserwując mieszkańców i chłonąc atmosferę miasta. To właśnie tam, pewnego ranka, zauważyła mężczyznę szkicującego fontannę. Był skupiony, jego dłonie poruszały się z precyzją i pasją.

Następnego dnia znów go zobaczyła – tym razem w galerii na rogu, gdzie jego prace wisiały na ścianach jak ciche opowieści o mieście. Nazywał się Luc. Mieszkał w Lauzerte od dziecka, malował od zawsze i nigdy, nawet na kilka miesięcy nigdy nie opuścił tego miejsca. Marysia zapytała go o jego ulubione zakątki miasta. Pewnego dnia zaprosił ją na spacer. Pokazał stare schody prowadzące do ruin dawnego klasztoru, pola lawendy ukryte za wysokim wzgórzem, i małą księgarnię pachnącą starym papierem.

Spacer zamienił się w rozmowę, rozmowa w kolację, a kolacja w coś więcej.

Miłość, która się zrodziła, była cicha, dojrzała, niespieszna – jak samo Lauzerte. Maria została tam dłużej, niż planowała. I z każdym dniem coraz bardziej czuła, że znalazła nie tylko spokój, ale i siebie i kogoś, kto ją zauważa.




Część druga


Dni płynęły powoli, jakby czas w Lauzerte nie miał znaczenia. Marysia coraz częściej malowała z Luciem. Choć nigdy wcześniej nie trzymała pędzla w ręku, z jego pomocą odkryła w sobie sztukę patrzenia na świat, której nigdy wcześniej nie znała. On z kolei słuchał jej historii z Białegostoku o życiu pełnym pośpiechu, o samotności w tłumie, o marzeniach zagubionych gdzieś między kolejnymi spotkaniami i obowiązkami.

Wieczorami siadywali razem przy lampce czerwonego wina, pod migoczącymi lampkami zawieszonymi na tarasie pensjonatu. Czasem mówili dużo, innym razem milczeli. W ciszy panującej wtedy między nimi było coś pięknego, spokojnego, intymnego. Niekiedy Luc czytał jej wiersze Rilkego i Apollinaire’a, a ona tłumaczyła mu fragmenty Szymborskiej i Herberta. Bariera języka znikała, bo oni przecież rozumieli się już bez słów.


Pewnego dnia, gdy szli wśród pól słoneczników rozciągających się po horyzont, Luc zatrzymał się i powiedział cicho:

– Nie wiem dlaczego los przywiódł cię tutaj, ale odkąd jesteś, mój świat przestała spowijać ciemność. Tak jakbyś przywiozła ze sobą światło i nie kończące się, ciepłe lato.

Maria nie odpowiedziała od razu. Serce zabiło jej szybciej. Aby opanować jego drżenie wpatrywała się w niebo o odcieniu czystego, niemal nierealnego błękitu.

– Może po prostu musiałam się zgubić, żeby przyjechać tutaj i odnaleźć siebie na nowo. I znaleźć ciebie– szepnęła po dłuższej chwili nieśmiało.



Część trzecia - Decyzja


Jesień powoli zbliżała się do Lauzerte. Wino otrzymało pełniejszy smak, a poranki zaczęły przynosiły chłód. Maria miała już kupiony bilet powrotny do Polski. Koniec jej wspaniałej podróży nieuchronnie dobiegała końca. W Białymstoku zostawiła swoje życie: mieszkanie, pracę, rodzinę. Tęskniła za tym, ale w sercu czuła coś, czego nie dało się zignorować – spokój, czułość i coś, co zaczynało przypominać miłość.

Ostatniego wieczoru przed planowanym wyjazdem siedzieli razem na wzgórzu, patrząc na zachód słońca.

– Nie chcę, żebyś jechała – powiedział Luc głosem pełnym lęku i nadziei.

– A ja nie wiem, jak wrócić do tamtego życia, po tym co tutaj znalazłam.

Zapadła cisza. Potem nastąpił pocałunek, którego następstwem była niewypowiedziana na głos decyzja, którą oboje poczuli.

Komentarze


bottom of page