top of page

"Po prostu idź dalej, wyszeptała."

Przyszedł listopad. Ten z rodzaju wciskanego się pod skórę — zimny, mokry, ciemny. Nie było w nim złota spadających liści, nie było poetyckiej melancholii. Tylko błoto, zacinający deszcz i ostry, zacinający wiatr, raniący policzki. Pogoda zmieniła się raptownie. Dopiero wtedy, gdy Adam dojechał Teraz stał przy poboczu, otulony zbyt cienką kurtką, wpatrzony w linię horyzontu.


Szosa kończyła się w tym miejscu, zaraz pod jego stopą. Dalej była tylko gruntowa droga, a po jej bokach las — czarny, milczący. I cisza. Tak głęboka, że aż dzwoniło mu w uszach.


Z tyłu zostawił wszystko. Z przodu — nic nie było pewne. Wracał do tego miejsca nie dlatego, że chciał. Wracał na Jej prośbę, choć wiedział, że tutaj tęsknota będzie cięższa, boleśniejsza.


Pamiętał dzień, w którym jego świat zaczął się zaczęło się rozpadać.


Stało się to niedługo po jej pogrzebie.


***


Byli nierozłączni — on i Lena. Nie kochankowie, nie brat i siostra. Coś pomiędzy. Przyjaciele tak bliscy, że nie potrzebowali słów do porozumiewania się. Wystarczało spojrzenie. Uśmiech. Spokojne, bezbolesne milczenie.


Poznali się w szkole średniej i przeszli razem przez młodość razem — rozbite serca, rodzinne dramaty, próby samobójcze rówieśników, euforie po zdanym egzaminie, kac moralny po źle podjętej decyzji.


To ona pierwszy raz pokazała mu, że znaczeniem życia nie jest jedynie „przetrwać”.


To ona mówiła: „Masz prawo chcieć więcej. Masz prawo marzyć.”


Kiedy niespodziewanie zachorowała pomyślał, że uda mu się uratować Lenę siłą woli. W końcu potrafili porozumiewać się ze sobą bez słów. Wierzył więc, iż wystarczy użyć telepatii, jakiejś siły woli, aby choroba ustąpiła tak szybko, jak się pojawiła. Jakby samo jego trwanie obok i dobre chęci mogły stać się najskuteczniejszym lekarstwem.


Nie były. Szybko się o tym przekonał.


W ostatnich dniach przed odejściem nie mówiła prawie nic. Tylko patrzyła tymi swoimi spokojnymi oczami, jakby widziała dalej niż on. Jakby wiedziała, że to nie koniec, tylko jakiś inny początek.


I wtedy, ostatniego dnia, gdy siedział przy szpitalnym łóżku, ściskając jej prawie lodowatą dłoń, Lena otworzyła usta i cicho, prawie niesłyszalnie, powiedziała:


– Po prostu idź dalej.


To były jej ostatnie słowa.


***


Długo nie rozumiał, co miały znaczyć. Gdzie było to dalej? I po co niby miałby to robić, gdy u jego boku zabrakło bratniej duszy? Próbował żyć normalnie. Wracać do pracy, rozmawiać z ludźmi, udawać, że świat nadal istnieje. Ale wszystko było jak za szkłem — stłumione, obce, jakby nie należało już do niego.


Zaczął znikać. Coraz rzadziej odbierał telefony, coraz częściej gubił się w swoich myślach. Przestał pisać. Przestał marzyć. Przestał śnić. Wciąż myślał o pożegnalnym liście Leny i prośbie, aby wrócił do jej domku na wsi odziedziczonym po babci.


"Po prostu idź dalej i wróć tam, gdzie czułeś szczęście. Babcia by się cieszyła. I ja też będę."


Aż pewnego dnia po prostu wstał, założył buty, zarzucił plecak na ramię i wyszedł z domu. Nie zostawił wiadomości. Nie miał konkretnego planu. Chciał tylko… iść. Nie miał pojęcia co ze sobą zrobi. Wiedział jedynie gdzie zmierza i po co. Może uciekał? Może szukał? A może jedno i drugie?


I teraz stał tu, na krawędzi drogi i lasu, sam z sobą. I sercem ciężkim jak kamień. Z głową pełną wspomnień. I duszą popękaną od tęsknoty, niezrozumienia życia i niesprawiedliwego losu. I tylko te słowa, jak echo przeszłości, nie dawały mu spokoju.


Po prostu idź dalej.


To nie było pocieszenie. Ani obietnica, że będzie lepiej. Ale może wcale nie o to chodziło. Może to był jej rozkaz? Albo dobra rada, jako wynik wyczytanego z jego oczu strachu o to, co stanie się z nim, gdy jej zabraknie? Albo wybór. Leny dokonany za Adama?


Spojrzał w głąb lasu. Mrok wydawał się gęstszy niż noc, choć na końcu drogi świeciło słońce. Jakby światełko w tunelu. A jednak coś w nim wzywało do dalszej podróży. Może właśnie dlatego, że było tam nieznane. Niewiadome, bo bez Leny u boku. Odczuwał zmęczenie przewidywalnością bólu. Znał go zbyt dobrze.


Zrobił pierwszy krok.


Potem drugi.


I trzeci.


Każdy z nich bolał. Fizycznie i emocjonalnie. Każdy odczytywał jako walkę z niewidzialną siłą, ciągnącą go z powrotem. Miał ochotę poddać się, zawrócić i wracać, a jednak szedł dalej. Nie szybko, a wolno. Krok za krokiem, przeciągając upływające chwile. Nie pewnie, a z wielką obawą w sercu, że Lena pomyliła się co do niego, a on sobie bez niej nie poradzi. Ale szedł. Mimo wszystko, szedł.


Nie wiedział, co czeka za drzewami. Może nic? Jedynie stary dom, którego nie rozpozna? Może nic na jego widok nie poczuje? I wreszcie - może okaże się, że nigdy nie był tutaj szczęśliwy? Może to było takiej ulotne złudzenie?


Pytań i wątpliwości pojawiło się w głowie Adama więcej, niż pewników. Z negatywnych, przerzucił się na pozytywne. Robiąc krok za krokiem, zadał sobie kolejne.


Może to nowy początek? A może tylko dalszy ciąg końca? Po co ja tutaj tak naprawdę jestem? Co Lena miała na celu?


Nagle stracił ochotę na rozmyślania, zwątpienia, konwersację z własnym sumieniem i powściągliwość. Czyżby powodem jego samopoczucia było coraz bardziej zbliżające się promienie słoneczne na końcu ścieżki?


Nim wyszedł z lasu, poczuł jeszcze jego woń - wilgoć i opadłe z gałęzi liście. Kamyki chrzęściły pod stopami. Ostatnie krople minionej ulewy spadały na ziemię. Sam, jakby sam od siebie, postanowił zafundować mu chwilę spokoju. I czegoś jeszcze... nadziei.


I wtedy, jakby w odpowiedzi na każdy jego krok, wiatr przesunął się między drzewami i szepnął…


Po prostu idź dalej.


I Adam zrozumiał - to nie była rada Leny, a wybór, który musiał podjąć. Ona tego chciała, bo wiedziała, że to pomoże. Wybór każdego dnia. Każdej godziny. Nawet wtedy, gdy będzie bolało. Zwłaszcza wtedy.


Bo czasem odwaga to nie krzyk. To cichy krok naprzód, gdy wszystko w tobie woła, żeby się cofnąć.


***

I szedł. Nie dlatego, że wszystko było dobrze. Ale dlatego, że ona miała rację.


Po prostu szedł dalej.

Komentarze


bottom of page