top of page

“Pędząca dusza”

Są chwile sprawiające, że świat zmienia w ułamku jednej sekundy. Są tacy ludzie, o których - nawet jeśli bardzo byśmy chcieli - nie potrafimy zapomnieć. Zostają z nami, choć już ich nie ma. A wspomnienia o nich kroczą z nami w przyszłość dumne i wyprostowane. Takie chwile przytrafiły mi się w przeszłości i takiego człowieka poznałam. 


A wczoraj to, co z nim związane, wróciło do mnie i sprawiło, że wieczoru tego nigdy nie zapomnę. Wspomnienia kilkudziesięciu spędzonych razem chwil towarzyszą mi dzisiejszej nocy, gdy z szeroko otwartymi oczami wpatruję się w czerń otulającą mój pokój i świat. Położyły się obok na miękkiej poduszce, oddychają miarowo i głaszczą po świeżo umytych włosach tak, jak On to zawsze robił. Delikatnie, czule. Zostaną ze mną, wiem to. Już nigdy nie odejdą. W gorsze dni przywołają uśmiech na smutnej twarzy, a w gorsze - zabolą smutkiem, gdy kolejny raz obudzi się we mnie tęsknota.


Serce moje przez ostatnie miesiące wciąż gdzieś pędziło. W biegu się nie zatrzymywało, goniło za czymś, czego zobaczyć nie było można. Dusza za to nieustannie niepocieszona, tęskniła za czymś, czego słowami nazwać nie potrafiłam. Przez dwanaście długich miesięcy szukałam powodów, przez które serce i dusza żyć we mnie nie potrafiły. Wymyślałam coraz to nowe, zwinnie omijając ten jeden, najważniejszy - On. Myślałam, że jeśli tego co czuję, słowami nie nazwę, bezgłośnie w duchu nie wypowiem, to nie zostanie to ze mną na wieki i kiedyś minie bezpowrotnie.


Tylko czasami pozwalałam sobie na przywołanie Go w myślach. Zatrzymywałam się w codziennym biegu, wstrzymywałam oddech i wspominałam wspólnie spędzone momenty. Zapach kawy, którym budził mnie o poranku, pocałunek w czoło i czułe “Dzień dobry” wyszeptane w towarzystwie najcudowniejszego uśmiechu, jaki kiedykolwiek dane mi było oglądać. Spacery po parku, gdy złota jesień cieszyła swym pięknem. Wspólne zakupy, gotowanie i wylegiwanie się na kanapie. Proste zajęcia, takie zwyczajne, dla mnie były najdroższymi skarbami. Czułe szepty, pocałunki i intymne chwile. I nagle, niespodziewanie, marzenia o wspólnej przyszłości, pękły jak mydlana bańka. Jedno nieporozumienie, niepotrzebna kłótnia, szczypta złości i jedno słowo za dużo - zostałam sama. Świat stał  się szary, smutny. Życie pozbawione sensu - męczącą wędrówką po wyboistej drodze. Pozostały mi jedynie obrazy utrwalone w pamięci i ciche szepty w momentach największej bezsilności: “Maksymilian wróć…”.


Kiedy los zetknął nas ze sobą ponownie, moja zmęczona dusza drgnęła, usta uśmiechnęły się raz, może dwa, niepewnie, nieśmiało. Godziny spędzone na rozmowach z Nim przynosiły radość. Niecierpliwe oczekiwanie na kolejną wiadomość, kolejny telefon niosły ze sobą niepewność: “Czy to się  znowu nie skończy zbyt szybko? Czy nie odejdzie ode mnie pozostawiając pustkę i żal?”


Gdy zaproponował spotkanie biłam się z myślami. Serce podpowiadało: “Idź”, s rozum rodził wątpliwości. Strach czaił się w zakamarkach duszy, nie opuszczał mnie, dręczył. Bałam się odzyskać go i ponownie stracić. Do ostatniej chwili wahałam się, ale to było silniejsze ode mnie.


Jechałam przez miasto pogrążone w świątecznym ferworze. W autobusie, a potem tramwaju, na zatłoczonych ulicach mijałam uśmiechniętych, szczęśliwych ludzi. Im bliżej byłam miejsca, gdzie na mnie czekał, tym dusza moja szybciej pędziła. Na ostatnim zakręcie puściła się pędem, mijała nieznajomych, biegła pomiędzy jadącymi samochodami. Nie czekała na ciało sunące powoli, noga za nogą. Serce wyskakiwało z piersi, gdy dotarłam do celu. Sekundy dzieliły mnie od najważniejszego spotkania w życiu. Zatrzymałam się w miejscu. Stał tuż przede mną rozglądając się wokół. Nie widział mnie jeszcze. Odetchnęłam głęboko. Przymknęłam powieki, a gdy je ponownie otworzyłam, stał już przede mną. Zatopiłam się w błękicie Jego oczu uśmiechniętych. Ukryłam w szeroko rozłożonych ramionach, zmarzniętą twarz wtuliłam w szyję pachnącą zapachem, który na samym końcu świata poznałabym bez problemu. “Karino, Karinko…” - cichy szept, a potem delikatny pocałunek w czoło.


Dusza moja zatrzymała się po długiej wędrówce. Już tak nie biegła zdyszana, jak kiedyś. Przybiegłam na spotkanie spokoju, którego mi brakowało. Nagle życie znowu nabrało sensu. Zapomnieliśmy oboje o co nam poszło, o jakąś błahą rzecz. Dlaczego właściwie odwróciliśmy się od siebie i poszliśmy w innych kierunkach. Idąc niespiesznie przez miasto, rozmawiając cicho i uśmiechając radośnie, zrozumieliśmy za to, że gdziekolwiek któreś z nas nie wyruszy, koniec podróży nigdy nie będzie szczęśliwy, jeśli drugie z nas czekać tam nie będzie z szeroko otwartymi ramionami. Trzeba nas było wielu samotnych nocy, nieszczęśliwych dni, pustych domów, aby zrozumieć, że nas ciągnie ku sobie, że jesteśmy jakby cali dla siebie; że rozumiemy się bez słów, że one czasami są zbędne, bo jedno spojrzenie wystarczy, aby dostrzec co czuje lub myśli to drugie.


Uprzytomniłam sobie jeszcze jedno: gdziekolwiek nie pójdę, zawsze wracać pragnę tą samą drogą. Drogą, na której końcu błękit oczu Maksymiliana świat mój szczęściem rozpromieni. Moja dusza bez niego radować się nie potrafi, a ja sama bez Maksymiliana nie istnieję.


Zostań, Maksymilianie. Zostań ze mną na zawsze. Jedno mam marzenie - niech się nasza historia, Maksymilianie mój najdroższy, prostymi słowami zakończy:


“I żyli długo i szczęśliwie. A miłość nigdy ich nie opuściła.”

Komentarze


bottom of page