“Przystań ciszy”
- ksiazkowepasje
- 8 cze
- 2 minut(y) czytania
O poranku nad przystanią panowała cisza delikatna niczym szept.
Powietrze było chłodne i czyste, nasycone zapachem soli i wilgotnego drewna. Łodzie kołysały się delikatnie przy brzegu, ich odbicia drżały na gładkiej tafli wody, jakby sama cisza je poruszała.
Anna siedziała na drewnianym pomoście z podkulonymi nogami i kubkiem gorzkiej kawy w dłoniach. Nie było jeszcze nikogo – rybacy spali, turyści jeszcze nie przyjechali, a świat, choć w prawdzie budził się już wolno ze snu obudzony, nie zaczął się spieszyć. W tym bezruchu czuła, że znów należy do siebie.
W mieście budził ją zgiełk – klaksony samochodów, powiadomienia z telefonu oraz budzik zawsze dzwoniący za wcześnie.
Tutaj budziła się sama. Po otwarciu oczu najpierw słyszała szum fal, potem krzyk mew, a dopiero na końcu – własne myśli. Wcześniej uważała je tylko za zbędny hałas. Dzisiaj brzmiały jak pytania, na które naprawdę potrzebowała odpowiedzi.
„Zgubiłam siebie” pomyślała.
Nie w jednym, konkretnym momencie, ale po kawałku – w niedopowiedzianych rozmowach, w pośpiechu, w ciągłym udawaniu, że wszystko ma sens. A teraz, siedząc tu między niebem a wodą, pierwszy raz od dawna poczuła, że to, co puste, nie musi być straszne. Może być początkiem.
Zamyślona, pozwalałaby czas sączył się wolno jak kawa w kubku, który już dawno przestał parzyć dłonie. W oddali słychać było ciche skrzypienie drewna i miękki plusk wody – rytmiczny, uspokajający. W tym spokojnym rytmie coś się jednak zmieniło. Usłyszała skrzypienie desek pod czyimiś delikatnymi krokami.
Powoli, bez zaskoczenia obróciła głowę. Zupełnie tak, jakby przeczuwała, że ten poranek nie na długo należeć będzie tylko do niej.
Za nią stał mężczyzna w granatowym swetrze i zapiętej pod szyję kurtce. W rękach trzymał termos i dwa emaliowane kubki. Miał siwe włosy, z których wiatr czynił nieład, ale w spojrzeniu panował porządek – ciepły, łagodny.
– Kawy? – Zapytał, bez nachalności, jakby dobrze znał wartość ciszy o poranku.
Zamiast odpowiedzieć, skinęła jedynie głową. Usiadł obok, nie pytając o zgodę, ale z szacunkiem do przestrzeni, którą wokół siebie stworzyła.
Podał jej kubek. Milczeli.
– Przypływ ma swoje rytmy – odezwał się po chwili. – Tak jak człowiek. Czasem trzeba pozwolić sobie odpłynąć, żeby wrócić tam, gdzie naprawdę chcemy być.
Spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem. Mówił od dawna krążącymi w niej, niewypowiedzianymi dotąd słowami.
Nie odpowiedziała, tylko skinęła głową. Tego poranka nie potrzebowała więcej.
I zrozumiała coś prostego – nie musi już uciekać. Wystarczy zostać, posiedzieć, wypić kawę z nieznajomym i uspokoić skołatane, rozpędzone myśli. Wystarczy pozwolić, aby cisza uleczyła duszę.
Epilog
Minęło kilka miesięcy. Miasto wciąż żyło swoim tempem, lecz Anna już nie biegła. Nauczyła się odnajdować ciszę, nawet wśród hałasu. Nauczyła się słuchać – nie ludzi, nie obowiązków, ale siebie.
Na biurku w jej mieszkaniu stał kubek – nie ten sam użyty nad przystanią, ale bardzo do niego podobny. Zwykły, emaliowany, z niewielkim, niemal niewidocznym przetarciem na uchu. Obok leżał zeszyt – zapisany spokojnymi słowami, które zrodziły się tamtego poranka.
Na ścianie wisiało zdjęcie: przystań o świcie. Widać na nim było światło latarni, falującą taflę wody, łódki i drewno pomostu. Siedziało tam dwoje ludzi – nieznani, a jakby bliscy – siedzących w milczeniu.
To było jej miejsce. I jej powrót.




Komentarze