top of page

"Zacznij od nowa" Część trzecia


 Emil


Emil



Emila, jak już wspomniałam, spotkałam przed przypadek. Choć właściwie, biorąc pod uwagę fakt, że zarejestrowałam się na pewnym portalu internetowym, nie był to zupełny przypadek. Ukierunkowałam się na znalezienie mężczyzny, z którym mogłabym dzielić życie. Internet to słabe miejsce, tak sądzą niektórzy, ale ja w tamtym czasie innej opcji nie miałam. Sama do końca nie wierzyłam, że się uda. Wyszło tak, jak wyszło. On polubił mnie, ja jego, a może na odwrót – nie pamiętam. Rozmawialiśmy ze sobą przez jakiś czas, potem spotkaliśmy się na jedną kawę, na drugą i trzecią i tak już zostało. Emil wprowadził się do naszego życia bez pompy, spokojnie, naturalnie. Ja wiedziałam, że ma córkę, on wiedział o moich dzieciach. Czy czegoś od siebie oczekiwaliśmy? Nie. Absolutnie nie. Sprawy między nami potoczyły się same. Zupełnie tak, jakby ktoś tam na górze wziął za nas odpowiedzialność podjęcia jednej z ważniejszych decyzji. Wspólne kawy o poranku, w budzącym się do życia mieście lub herbaty w świecie zwalniającym po ciężkim dniu pracy w pewnym momencie stały się codziennością. Naszą tradycją, czymś bez czego oboje nie potrafiliśmy funkcjonować. Czymś, na co oboje czekaliśmy niecierpliwie.


Jak dużo czasu upłynęło zanim zdecydowaliśmy się przedstawić sobie nawzajem najważniejszych członków naszego życia? Co najmniej kilka miesięcy. Byliśmy na to gotowi, skrzętnie planowaliśmy pierwszy wspólny obiad, kolację.  O pierwszym spotkaniu naszych dzieci również zdecydował los. Tak się jakoś ułożyło. Oboje mieliśmy tego dnia dzieci pod opieką, a wspólna kawa po południu okazała się dla nas tak ważna, że postanowiliśmy wybrać się na miasto z dzieciakami. Jak poszło? Fantastycznie! Całkowicie naturalnie. Tak, jakbyśmy wszyscy znali się od zawsze. Byliśmy w domu.

 

- Dlaczego nie zamieszkamy razem? – Zapytał pewnego dnia, gdy o poranku leniwie popijaliśmy kawę. Słońce wdzierało się do mieszkania pomiędzy niedokładnie zasłoniętymi roletami. Nasz mały świat, łącznie z Shirą bywającą u nas co dwa tygodnie na weekendy spał, a my wtuleni w siebie na sofie w salonie wpatrywaliśmy się w przestrzeń szczelnie do siebie przytuleni.


Kolejny krok w przyszłość, pomyślałam wtedy. Czy dobry? Czy aby na pewno poprawny? Co powinnam Emilowi powiedzieć? Zamieszkanie razem to bezgłośne złożenie deklaracji. Czy byłam gotowa na decyzję, z której być może ciężko mi będzie wyplątać się w przyszłości? Tak, byłam gotowa. To była kolejna naturalna sytuacja w naszym wspólnym życiu. W większości czasu Emil przebywał z nami. Weekendy, gdy bywała z nami Shira, również spędzaliśmy w moim mieszkaniu. A więc dlaczego by nie? Skoro i tak jego koszule zajmują większość miejsca w mojej szafie? Dlaczego nie nazwać po imieniu tego, co wydarzyło się między nami dobre kilka miesięcy temu? Jest nam razem dobrze, to najważniejsze, pomyślałam.


- Mam jedno małe pragnienie. – Powiedziałam, upijając kolejny łyk aromatycznej kawy.


- Jakie? – Zapytał zaciekawiony.


- Żeby tak, jak jest teraz zostało na zawsze. Chciałabym mieć ciebie przy mnie każdego dnia. Rano, zanim wyjdę z domu i po południu, gdy wrócę z pracy, a także wieczorami, gdy nasze dzieci śpią, a my wreszcie mamy czas dla siebie. Tego bym chciała. Ciebie na co dzień. Na zawsze. W każdej chwili. – Nie zostało nic więcej do powiedzenia. Ciepły pocałunek, jego miękkie usta na moich, jego duże silne ramiona obejmujące mnie szczelnie, przypieczętowały wszystko.


Często bliscy mi ludzie pytają o Emila. Kim jest, jakim jest człowiekiem, czy jestem z nim szczęśliwa. Gdybym miała opowiedzieć na te pytania jednym zdaniem, powiedziałabym: „Emil jest centrum mojego wszechświata”. Jego zielone oczy wyznaczają nam kurs drogi przez wzburzone morze życia. Jest najwyższym człowiekiem, jakiego do tej pory spotkałam. Metr dziewięćdziesiąt siedem wzrostu mówi samo za siebie. Silne, umięśnione ramiona przyzwyczajone do ciężkiej pracy fizycznej, ogarniają i chronią przed światem jak żadne inne. Uśmiecha się zawsze jedną stroną twarzy – lewą. Zupełnie tak, jak ja. Jeden kącik ust podnosi się wysoko, podczas gdy drugi pozostaje w spoczynku. Ale gdy się śmieje, śmieje się cały świat. Jego i mój. Głośno i entuzjastycznie. Emil to mężczyzna, który obok bycia moim życiowym partnerem, jest również moim najlepszym kumplem. Przyjacielem, któremu mogę powiedzieć wszystko. Wiem, że zawsze zostanę wysłuchana. i zrozumiana. Służy pomocą i dobrą radą, gdy takich potrzebuję. Pojmuje świat i ludzi dokładnie tak, jak ja. Czy się kłócimy? Nie. Rozmawiamy. Kłótnie nie są nam potrzebne. Gdy emocje biorą górę, któreś z nas zawsze zachowuje zdrowy rozsądek i zatrzymuje walkę pomiędzy okazaniem siły i bezsilnością. Do dyskusji wracamy, gdy oboje mamy równe szanse. Gdy brak pomiędzy nami agresji i woli o okazanie siły nad tym drugim. Pojmujemy życie i partnerstwo racjonalnie. Dajemy sobie równe szanse. Wspieramy siebie, kiedy trzeba i trzymamy za rękę jedno z nas, które w danym momencie jest słabsze. Patrzymy w tym samym kierunku.


Emil jest wszystkim co mam i co kocham. Pomijając moje dzieci oczywiście, bo te kochałam zawsze i moja miłość do nich nigdy się nie zmieni. Emil bardzo szybko stał się moim światełkiem w tunelu, najlepszym przyjacielem, powiernikiem sekretów. Człowiekiem, na którym mogę się wesprzeć w słabsze dni, gdy brak mi sił i wiary, choć odkąd jesteśmy razem, takie dni to rzadkość. Mężczyzną kochającego mnie i szanującego. Szczerze, od serca, bez względu na wszystko. Niezmiennie, bezapelacyjnie. Od pierwszego dnia stanowimy zgrany i doskonale rozumiejący się team posiadający jeden cel – szczęście nasze i dzieci. Czy zawsze jest słodko i kolorowo? Nie, oczywiście, że nie. Bywają dni ciche, naburmuszone. Mają miejsce sprzeczki i burzliwe dyskusje o to, kto ma rację, a kto się myli. Czy krzywdzące? Absolutnie nie. Nazwałabym je normalnością związku dwojga dorosłych ludzi. Kłócimy się, choć nigdy nie wrzeszczymy na siebie, ponieważ to oznaka słabości. Głośno wyrażamy nasze zdania, czasem się na siebie gniewamy.


To jednak nie zmienia naszej miłości. Wiem o tym, ponieważ miłość widzę w zielonych, uśmiechniętych oczach Emila. W każdym geście, w każdym słowie. W dotyku jego ciepłych dużych dłoni, w objęciach najsilniejszych ramion, jakie kiedykolwiek skrywały mnie przed światem. Widzę miłość w jego rozmowach z dziećmi. Dyskusjach prowadzonych niekiedy całymi godzinami. W chwilach relaksu, gdy wylegują się na sofie, oglądając ulubione filmy animowane i zajadając się popcornem. Miłość o poranku, gdy popędza całą trójkę do szybszego wyjścia z domu i wieczorami, gdy wszyscy odpoczywamy po ciężkim dniu. Krótko mówiąc – miłość jest tam, gdzie jest Emil.

Tamtego poranka, wtulona w niego, nie spodziewałam się, że los tak szybko postawi mnie, nas, przed trudnym wyzwaniem. Mianowicie przed pozostaniem pełnoetatową mamą Shiry na zawsze. Czy decyzji losu żałuję? Nigdy w życiu!


A stało się to tak:


Piątek w moim biznesie jest dniem ciężkim, wypełnionym wieloma obowiązkami. Dlaczego akurat na ten dzień zaplanowałam trzy spotkania z klientami? Być może dlatego, że nie potrafiłam i nadal nie potrafię powiedzieć „nie”. Nie w tej kwestii. Klient był i  jest moim priorytetem i jego życzenie jest dla mnie najważniejsze. W każdym razie…

Ten dzień, oprócz kilku biznesowych spotkań, zapowiadał się spokojnie. Relaksująco. Na wieczór mieliśmy plany. Amanda i Amadeusz wyjechali do babci na weekend, Shira miała przyjechać dopiero za tydzień. Umówiliśmy się z Emilem, że będzie czekał na mnie przed restauracją „Szczęśliwa Italia” w centrum Rotterdamu. To właśnie tam miałam odbyć ostatnie spotkanie.


Jestem kobietą lubiącą wygodę. Nie dla mnie są wysokie szpilki i jedwabne koszule. Zamiast tego zawsze wybierałam i nadal wybieram trampki lub mega wygodne półbuty, podarte jeansy i powyciągany sweter. Na potrzebę pracy zaakceptowałam wysokie obcasy, dopasowane spódnice i jedwabne koszule. Czy teraz, po dwóch latach, czuję się z tym źle? Nie! Jestem kobietą. W głębi serca lubię być doceniana za wygląd.


Tamtego piątku, w białej jedwabnej koszuli, czarnej spódnicy przed kolano i czarnych półbutach na obcasie, prezentowałam się według mnie całkiem dobrze. Do restauracji dotarłam przed petentem, moja skórzana kurtka i wielka torebka, w której mogłam zmieścić niemal wszystko, zajęły krzesło obok. Wolno popijając kawę, wpatrzona w mały ekran laptopa, wybranego przez Emila, oczekiwałam na przybycie rozmówcy. 

Spotkanie przebiegło gładko. Nawiązałam kolejną bardzo dobrą współpracę, korzystną patrząc przez pryzmat wcześniejszych spotkań, jednak sercem i duchem byłam już zupełnie gdzieś indziej. Nerwowo spoglądałam na zegar wiszący na ścianie. Kończył się właśnie mój czas biznesowy, a rozpoczynało życie prywatne. Całym ciałem i duchem pragnęłam stać przed restauracją i witać się z Emilem. Jak się wtedy czułam? Byłam wyczerpana, zmęczona. Jedyne czego chciałam to znaleźć się już w domu, ubrana w t-shirt Emila, wyciągnięta na sofie, wtulona w niego.

O godzinie siedemnastej zakończyłam spotkanie, zapłaciłam przy barze i wybiegłam z restauracji. Na zewnątrz czekała na mnie niespodzianka, która na zawsze zmieniła moje i nasze wspólne życie na zawsze…

Komentarze


bottom of page